6.
Raphael nie bywał często w tej okolicy. Zresztą Bractwo rzadko
pozwalało mu przebywać wśród innych czarodziei. Nie licząc
szkoły nie miał żadnego kontaktu ze światem. Było to zbyt
niebezpieczne dla niego – Białego Kruka. Na jego twarzy pojawił
się gorzki uśmiech. Zawsze wydawało mu się to nielogiczne. On ze
swoją mocą znacznie potężniejszą od przeciętnego dorosłego
czarodzieja miał być zagrożony? To on był zagrożeniem, nie oni.
Teraz jednak Bractwo spuściło go ze smyczy na jakiś czas, a
wszystko to miało związek z tą drugą. Musiał przyznać, że
wzbudzała w nim mieszane uczucia. Fascynowała go, to było pewne.
Jednakże żywił do niej szczerą nienawiść. Nie mógł
znieść myśli, że ona posiadała wszystko to, o czym on mógł
tylko marzyć. Przyjaciół, rodzinę, życie, a przede
wszystkim wolność. Kiedy zatrzymał się przed dawnym domem
pisklęcia zapukał do drzwi. Zajęło to chwilę, ale zaraz potem
usłyszał chrobotanie klucza w zamku. Ku swojemu zdziwieniu ujrzał
skrzata domowego. Był on dość wysoki jak na przedstawiciela
swojego gatunku, ale nadal potwornie chudy jak reszta populacji. Miał
ogromne żółte oczy i długi spiczasty nos. Ubrany był w
zwykły mugolski strój. Był wolnym skrzatem.
- Ty
musisz być Raphael- odezwał się, a jego głos był cichy i
nadzwyczaj spokojny.
-
Zgadza się. A ty pewnie nazywasz się Arnold?
Skrzat
kiwnął głową.
- Wejdź
do środka.
~
Pierwsze
dni w szkole upływały Odette dosyć szybko. Tego dnia na przykład
miała jedynie cztery lekcje oraz przerwę na lunch i pozostała jej
już jedynie lekcja eliksirów. Było już po dzwonku. Wszyscy
uczniowie zajęli już miejsca w kilkuosobowych ławkach. Sala w
której miały odbywać się zajęcia była ciasna i ciemna.
Okna były pozasłaniane roletami, ale wszyscy wiedzieli dlaczego.
Profesor Sanders był wampirem. Nauczyciela jak na razie wciąż nie
było w klasie. Odette zajęła wolne miejsce pomiędzy Margo a
Teddym. W ich ławce siedział również Keith i Richard. Nagle
drzwi otworzyły się z hukiem i do klasy wparował spóźniony
pedagog. Nie widać było po nim skrępowania, a na jego bladej
twarzy panował ironiczny uśmieszek. Był wysoki, szczupły, ubrany
w staroświecki frak.
- Witam
państwa. Nazywam się profesor Steven Sanders będę was w ciągu
najbliższych trzech lat nauczał Eliksirów. Nie będę was
przynudzał długimi przemowami, więc zaraz przejdziemy do lekcji.
Jest tylko jedna rzecz, którą mam państwu do powiedzenia i
którą powtarzam od wielu lat. A mianowicie, że w tej szkole
macie się uczyć przez ostatnie trzy lata.
Po
klasie rozniósł się pomruk rozbawienia.
-
Jakieś pytania?
Stanley
uniósł rękę do góry.
- Jak
wygląda u Pana System Oceniania?
Profesor
Sanders uniósł brew zaskoczony, że ktokolwiek chciał zadać
mu jakiekolwiek pytanie.
- Z kim
rozmawiam?
- Numer
7, sorze.
- Co
to? Imienia nie masz? To nie obóz koncentracyjny żebyś się
numerami przedstawiał.
Po
klasie przeszła kolejna fala śmiechu.
- Tak
jest, sorze. Stanley McCartney.
Profesor
Sanders spoważniał i oparł się łokciami o swoje biurko.
-
Dobrze, Stanley. Odpowiem ci na twoje pytanie: Ja sam tworzę System
Oceniania według swojego upodobania. A teraz do roboty! Dzisiaj
zajmiemy się Wywarem Żywej Śmierci...
~
Kiedy
rozległ się dzwonek uczniowie w pośpiechu opuścili salę. Już po
pierwszej ich lekcji profesor Sanders zadał im pracę domową, miała
ona zajmować dwie rolki pergaminu, z których każdy uczeń
miał być później odpytany. Odette skierowała się do
swojej sypialni, gdy nagle poczuła, że ktoś rzuca się na nią z
impetem.
- A
gdzie się księżniczka wybiera? - usłyszała radosny głos Margo.
- Do
dormitorium. A ty?
Już
tylko marzyła o tym, żeby rzucić się na własne łóżko.
-
Planowałam się wybrać do szkolnej biblioteki. Idziesz ze mną?
-
Właściwie to jeszcze w niej nie byłam...
- Ja
też nie. To co? Może przy okazji znajdziemy jakieś materiały do
Stevena?
Odette
uśmiechnęła się szeroko. Propozycja Margo bardzo jej odpowiadała.
Już zdążyła zapomnieć o czekającym na nią łóżku.
-
Jasne, księżniczko- odparła akcentując przy tym bardziej ostatnie
słowo, a Jenny odwzajemniła uśmiech.
Biblioteka
ta robiła ogromne wrażenie na przeciętnym człowieku, tak więc
gdy Odette i Jenny – miłośniczki literatury znalazły się w
środku oczy niemal nie wyszły im z orbit. Było to raczej małe
pomieszczenie, bardziej przypominające księgarnię. Na parterze
znajdowało się biurko bibliotekarki, a do prawdziwej biblioteki
prowadziły monumentalne schody o pozłacanych barierkach.
- O
rany – wyszeptała Margo i niemalże rzuciła się w stronę
schodów.
Odette
wciąż oczarowana pomieszczeniem ruszyła za nią. Kiedy wspięły
się na górę ujrzały rzędy dwupiętrowych regałów.
By dostać się na drugie piętro trzeba było wspiąć się po
stromych schodach wewnątrz regału. To nie był jednak koniec
niespodzianek, z pięknego granatowego sufitu zwisał ogromny
kryształowy żyrandol. Odette była pewna, że w życiu nie widziała
równie pięknej biblioteki. Jak można było ją porównywać
do tego lichego składziku jaki znajdował się w jej dawnej szkole,
gdzie znajdowały się tylko lektury szkolne. A tu? Chyba życia by
jej nie starczyło gdyby chciała przeczytać wszystkie tutejsze
książki.
- To od
czego zaczynamy?- spytała Margo, ale nie doczekała się odpowiedzi,
gdyż w tym momencie ujrzała Aarona. Stał przy jednym z regałów
uważnie wertując jedną z książek. Nie był on jednak sam. Tuż
obok dostrzegła kolegę z jego grupy. Był to wysoki chłopak o
czarnych włosach sięgających mu do ramion. Bez słowa ruszyła w
jego stronę, a za nią zdezorientowana Jenny. Po cichu zbliżyła
się do niego od tyłu i wychyliła głowę przez jego ramię.
-
Cześć, Aaron. Co czytasz? - uśmiechnęła się do niego
promiennie.
I
chwilę później to ją uderzyło. Nie uśmiechnął się.
Kąciki jego ust nie uniosły się ani o milimetr, a jego spojrzenie
mroziło ją od stóp do głów.
-
Cześć, Aaron. Jestem Jenny, ale mówią na mnie Margo –
blondynka wyciągnęła do niego rękę.
Odwzajemnł
uścisk i uśmiechnął się lekko do jej koleżanki. Odette poczuła
nagłą złość, której nie mogła w żaden sposób
zinterpretować.
-
Cześć, Jenny. Jestem Aaron, ale mówią na mnie Aaron.
-
Scott- Odette wycedziła przez zęby jego nazwisko, a on zdumiony
spojrzał w jej kierunku. - Czy mieliście już pracę u Sandersa?
- Tak-
odparł poważnie – Ale tobie o tym nie opowiem.
- A mi?
- spytała Margo mrugając przy tym do niej.
-
Oczywiście- odrzekł i odciągnął ją nieco na bok, tak by ona nie
mogła usłyszeć.
- Ej,
to niesprawiedliwe!- wyjęczała Odette i tupnęła nogą.
Czuła
się okropnie, jak dziecko, a tego nienawidziła najbardziej. Nie
lubiła być lekceważona. Nagle usłyszała czyjś niski głos.
- Jeśli
naprawdę chcesz to mogę ci powiedzieć o co później pytał.
Zaskoczona
aż podskoczyła i odwróciła się gwałtownie w stronę z
której dobiegał głos.
Był to
nowy kolega Aarona. Jego ciemne oczy przyglądały się jej uważnie
w oczekiwaniu na jej odpowiedź. Ona potrząsnęła głową
gwałtownie i odparła.
-
Jasne, że chcę.
Wtedy
on zaczął jej wszystko tłumaczyć, wciąż świdrująć ją przy
tym wzrokiem. Ona kiwała głową, starając się słuchać tego co
do niej mówi, ale wciąż spoglądała na Aarona i Margo.
Kiedy chłopak przestał mówić, ona uśmiechnęła się do
niego.
-
Dzięki...
-
Oliver – uśmiechnął się zadziornie i wyciągnął rękę w jej
stronę. Uścisnęła ją.
-
Odette.
- Wiem-
odparł, a ton jego głosu tak ją zaskoczył, że cofnęła rękę.
-
Detty! Chodź już. I tak już wszystko wiem.
Z
uczuciem ulgi opuściła nowego kolegę.
Kiedy
znikły między regałami Margo dała jej kuksańca w bok.
-
Fajnych masz tych kolegów. A jak się nazywał ten drugi? Ten
przystojniaczek z którym rozmawiałaś?
Zaskoczona
spojrzała na koleżankę, która wyrwała ją z zamyślenia. I
ku swojemu zdumieniu zdała sobie sprawę, że miała rację. Był
przystojny. Druga rzecz, która ją zdziwiła to to, że nie
mogła już sobie przypomnieć jego imienia, a wciąż czuła to jego
dziwne spojrzenie.
- Chyba
Oskar- odparła, po czym zajęły się poszukiwaniem materiałów.
~
W tym
samym czasie Aaron cały roześmiany podszedł do swojego kolegi.
-
Nieźle ci poszło, Raphael. Dała się nabrać.
Chłopak
kiwnął głową, a na jego twarzy zakwitł ledwo widzialny uśmiech.
To co zrobili było bardzo dziecinne. Dobrze o tym wiedział, ale nie
przejął się tym specjalnie. Przynajmniej sprawił, że go
zapamiętała i zaskarbił sobie szacunek Aarona z którym jak
widać łączyły ją zażyłe stosunki. Zresztą polubił go od
razu. Byli nawet trochę do siebie podobni. Obydwoje woleli trzymać
się na uboczu i to chyba wystarczyło by zaczęli się dogadywać.
-
Idziesz czy śpisz? - zagadnął Aaron.
- A jak
powiem, że śpię?
Blondyn
wzruszył ramionami.
- To
cię zostawię.
Obydwoje
parsknęli śmiechem i opuścili bibliotekę.
~
- I
wtedy on powiedział, że oczywiście, że jej powie- Odette wydała
z siebie warknięcie i schowała głowę w dłoniach.
- Po
pierwsze: Proszę cię nie warcz, jesteśmy w miejscu publicznym. Po
drugie: Nie przejmuj się tak. Z tego co ty i Gallerys mi mówiłyście
Aaron to specyficzny człowiek więc nie ma o co robić tyle hałasu.
Pewnie jutro wszystko wróci do normy – odparła Pauline, gdy
razem siedziały w kawiarni Aelin czekając aż pojawi się trzecia
przyjaciółka.
Odette
westchnęła. Wiedziała, że to co mówi Pauline jest
rozsądne. Zresztą nie potrafiła też w żaden sposób
wyjaśnić dlaczego tak się tym przejmuje. Jej przyjaciółka
przyglądała się jej troskliwie, czego nie mogła znieść więc
wstała od stolika i ruszyła w stronę łazienki. Niepotrzebnie jej
to powiedziała. Teraz zacznie podejrzewać, że naprawdę jej na nim
zależy. Znaczy oczywiście, że tak było. Zależało jej, ale jak
na przyjacielu. Jednak te małe głosiki w jej głowie również
podpowiadały jej to w co nie chciała wierzyć. Schyliła się nad
umywalką i pochlapała chłodną wodą. Dlaczego ona nigdy nie
potrafiła być spokojna, opanowana? Dlaczego zawsze musiały ponosić
ją emocje? Może ona również miała niewykryte ADHD jak
Charlie. Jeszcze raz odetchnęła głęboko i wróciła do
stolika. Zastała tam już nie tylko Pauline, ale również
Gallerys. Elka przyglądała się jej jakby zmieszana.
-
Cześć, Gall. Co jest?
-
Pauline mi powiedziała.
Twarz
Odette skrzywiła się na te słowa.
-
Przepraszam, Detty – powiedziała Pauline, a w jej głosie słychać
było wyrzuty sumienia.
- W
porządku – stwierdziła i rzuciła się na jeden z foteli –
Przecież sama mówiłaś, że to nic takiego.
-
Myliła się. To chyba przeze mnie – Gallerys spuściła głowę, a
jej białe kosmyki włosy zasłoniły jej niemal całą twarz.
- Co
takiego? - Odette poczuła się tak jakby ktoś uderzył ją w
brzuch.
Pauline
przyglądała się im w milczeniu popijając przy tym kawę.
-
Spytałam się go czy na ciebie aby nie leci – wyrzuciła to z
siebie, a jej blada zazwyczaj twarz pokryła się rumieńcem.
- Co
zrobiłaś!?
- Ale
to wyszło zupełnie naturalnie, uwierz mi. Naprawdę nie sądziłam,
że zacznie coś podejrzewać.
- Co
miałby zacząć podejrzewać!? - spytała w końcu wściekła
Odette.
-
Że...Że ci się podoba.
- Skąd
ci to przyszło do głowy? - parsknęła nerwowym śmiechem.
- Za
dobrze cię znam żebyś mogła to przede mną ukryć. Przykro mi.
Odette
milczała przez dłuższą chwilę, a przyjaciółki
przyglądały się jej w oczekiwaniu na jej reakcję. Odchrząknęła
po chwili, po czym spytała już całkiem spokojnie:
- Jak
odpowiedział?
-
Odette...- zaczęła błagająco Gallerys.
-
Zadałam pytanie. Jak odpowiedział?
Elfka
westchnęła ciężko.
-
Powiedział tylko: nie.
~
Kiedy
Odette wróciła do dormitorium panowała już bardzo późna
noc. Gdy znalazła się w swojej sypialni zastała już swoją
współlokatorkę pogrążoną w głębokim śnie. Bezwładnie
rzuciła się na własne łóżko. Marzyła już tylko o tym by
zasnąć i zapomnieć o wszystkim. Nagle wyczuła pod palcami coś
śliskiego. Kiedy wzięła to do ręki ujrzała starą fotografię.
Przedstawiała ją i jej mamę w dniu jej 3 urodzin. Dorosła kobieta
ubrana była w błękitną sukienkę a w rękach trzymała tort z
trzema świeczkami. Mała Detty stała koło niej kurczowo trzymając
się jej lewej nogi. Poczuła jak nagle dreszcz przeszedł jej po
plecach. Nigdy nie widziała tego zdjęcia na oczy. Czy więc mogło
to być możliwe, że należało do niej? Jednakże gdy odwróciła
fotografię na drugą stronę, jej wszelkie wątpliwości
rozpierzchły się. To nie była jej własność. Na odwrocie zdjęcia
znajdował się napis: Obserwuję cię.