sobota, 5 lipca 2014

6. Pod obserwacją

6.
Raphael nie bywał często w tej okolicy. Zresztą Bractwo rzadko pozwalało mu przebywać wśród innych czarodziei. Nie licząc szkoły nie miał żadnego kontaktu ze światem. Było to zbyt niebezpieczne dla niego – Białego Kruka. Na jego twarzy pojawił się gorzki uśmiech. Zawsze wydawało mu się to nielogiczne. On ze swoją mocą znacznie potężniejszą od przeciętnego dorosłego czarodzieja miał być zagrożony? To on był zagrożeniem, nie oni. Teraz jednak Bractwo spuściło go ze smyczy na jakiś czas, a wszystko to miało związek z tą drugą. Musiał przyznać, że wzbudzała w nim mieszane uczucia. Fascynowała go, to było pewne. Jednakże żywił do niej szczerą nienawiść. Nie mógł znieść myśli, że ona posiadała wszystko to, o czym on mógł tylko marzyć. Przyjaciół, rodzinę, życie, a przede wszystkim wolność. Kiedy zatrzymał się przed dawnym domem pisklęcia zapukał do drzwi. Zajęło to chwilę, ale zaraz potem usłyszał chrobotanie klucza w zamku. Ku swojemu zdziwieniu ujrzał skrzata domowego. Był on dość wysoki jak na przedstawiciela swojego gatunku, ale nadal potwornie chudy jak reszta populacji. Miał ogromne żółte oczy i długi spiczasty nos. Ubrany był w zwykły mugolski strój. Był wolnym skrzatem.
- Ty musisz być Raphael- odezwał się, a jego głos był cichy i nadzwyczaj spokojny.
- Zgadza się. A ty pewnie nazywasz się Arnold?
Skrzat kiwnął głową.
- Wejdź do środka.
~
Pierwsze dni w szkole upływały Odette dosyć szybko. Tego dnia na przykład miała jedynie cztery lekcje oraz przerwę na lunch i pozostała jej już jedynie lekcja eliksirów. Było już po dzwonku. Wszyscy uczniowie zajęli już miejsca w kilkuosobowych ławkach. Sala w której miały odbywać się zajęcia była ciasna i ciemna. Okna były pozasłaniane roletami, ale wszyscy wiedzieli dlaczego. Profesor Sanders był wampirem. Nauczyciela jak na razie wciąż nie było w klasie. Odette zajęła wolne miejsce pomiędzy Margo a Teddym. W ich ławce siedział również Keith i Richard. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do klasy wparował spóźniony pedagog. Nie widać było po nim skrępowania, a na jego bladej twarzy panował ironiczny uśmieszek. Był wysoki, szczupły, ubrany w staroświecki frak.
- Witam państwa. Nazywam się profesor Steven Sanders będę was w ciągu najbliższych trzech lat nauczał Eliksirów. Nie będę was przynudzał długimi przemowami, więc zaraz przejdziemy do lekcji. Jest tylko jedna rzecz, którą mam państwu do powiedzenia i którą powtarzam od wielu lat. A mianowicie, że w tej szkole macie się uczyć przez ostatnie trzy lata.
Po klasie rozniósł się pomruk rozbawienia.
- Jakieś pytania?
Stanley uniósł rękę do góry.
- Jak wygląda u Pana System Oceniania?
Profesor Sanders uniósł brew zaskoczony, że ktokolwiek chciał zadać mu jakiekolwiek pytanie.
- Z kim rozmawiam?
- Numer 7, sorze.
- Co to? Imienia nie masz? To nie obóz koncentracyjny żebyś się numerami przedstawiał.
Po klasie przeszła kolejna fala śmiechu.
- Tak jest, sorze. Stanley McCartney.
Profesor Sanders spoważniał i oparł się łokciami o swoje biurko.
- Dobrze, Stanley. Odpowiem ci na twoje pytanie: Ja sam tworzę System Oceniania według swojego upodobania. A teraz do roboty! Dzisiaj zajmiemy się Wywarem Żywej Śmierci...
~
Kiedy rozległ się dzwonek uczniowie w pośpiechu opuścili salę. Już po pierwszej ich lekcji profesor Sanders zadał im pracę domową, miała ona zajmować dwie rolki pergaminu, z których każdy uczeń miał być później odpytany. Odette skierowała się do swojej sypialni, gdy nagle poczuła, że ktoś rzuca się na nią z impetem.
- A gdzie się księżniczka wybiera? - usłyszała radosny głos Margo.
- Do dormitorium. A ty?
Już tylko marzyła o tym, żeby rzucić się na własne łóżko.
- Planowałam się wybrać do szkolnej biblioteki. Idziesz ze mną?
- Właściwie to jeszcze w niej nie byłam...
- Ja też nie. To co? Może przy okazji znajdziemy jakieś materiały do Stevena?
Odette uśmiechnęła się szeroko. Propozycja Margo bardzo jej odpowiadała. Już zdążyła zapomnieć o czekającym na nią łóżku.
- Jasne, księżniczko- odparła akcentując przy tym bardziej ostatnie słowo, a Jenny odwzajemniła uśmiech.
Biblioteka ta robiła ogromne wrażenie na przeciętnym człowieku, tak więc gdy Odette i Jenny – miłośniczki literatury znalazły się w środku oczy niemal nie wyszły im z orbit. Było to raczej małe pomieszczenie, bardziej przypominające księgarnię. Na parterze znajdowało się biurko bibliotekarki, a do prawdziwej biblioteki prowadziły monumentalne schody o pozłacanych barierkach.
- O rany – wyszeptała Margo i niemalże rzuciła się w stronę schodów.
Odette wciąż oczarowana pomieszczeniem ruszyła za nią. Kiedy wspięły się na górę ujrzały rzędy dwupiętrowych regałów. By dostać się na drugie piętro trzeba było wspiąć się po stromych schodach wewnątrz regału. To nie był jednak koniec niespodzianek, z pięknego granatowego sufitu zwisał ogromny kryształowy żyrandol. Odette była pewna, że w życiu nie widziała równie pięknej biblioteki. Jak można było ją porównywać do tego lichego składziku jaki znajdował się w jej dawnej szkole, gdzie znajdowały się tylko lektury szkolne. A tu? Chyba życia by jej nie starczyło gdyby chciała przeczytać wszystkie tutejsze książki.
- To od czego zaczynamy?- spytała Margo, ale nie doczekała się odpowiedzi, gdyż w tym momencie ujrzała Aarona. Stał przy jednym z regałów uważnie wertując jedną z książek. Nie był on jednak sam. Tuż obok dostrzegła kolegę z jego grupy. Był to wysoki chłopak o czarnych włosach sięgających mu do ramion. Bez słowa ruszyła w jego stronę, a za nią zdezorientowana Jenny. Po cichu zbliżyła się do niego od tyłu i wychyliła głowę przez jego ramię.
- Cześć, Aaron. Co czytasz? - uśmiechnęła się do niego promiennie.
I chwilę później to ją uderzyło. Nie uśmiechnął się. Kąciki jego ust nie uniosły się ani o milimetr, a jego spojrzenie mroziło ją od stóp do głów.
- Cześć, Aaron. Jestem Jenny, ale mówią na mnie Margo – blondynka wyciągnęła do niego rękę.
Odwzajemnł uścisk i uśmiechnął się lekko do jej koleżanki. Odette poczuła nagłą złość, której nie mogła w żaden sposób zinterpretować.
- Cześć, Jenny. Jestem Aaron, ale mówią na mnie Aaron.
- Scott- Odette wycedziła przez zęby jego nazwisko, a on zdumiony spojrzał w jej kierunku. - Czy mieliście już pracę u Sandersa?
- Tak- odparł poważnie – Ale tobie o tym nie opowiem.
- A mi? - spytała Margo mrugając przy tym do niej.
- Oczywiście- odrzekł i odciągnął ją nieco na bok, tak by ona nie mogła usłyszeć.
- Ej, to niesprawiedliwe!- wyjęczała Odette i tupnęła nogą.
Czuła się okropnie, jak dziecko, a tego nienawidziła najbardziej. Nie lubiła być lekceważona. Nagle usłyszała czyjś niski głos.
- Jeśli naprawdę chcesz to mogę ci powiedzieć o co później pytał.
Zaskoczona aż podskoczyła i odwróciła się gwałtownie w stronę z której dobiegał głos.
Był to nowy kolega Aarona. Jego ciemne oczy przyglądały się jej uważnie w oczekiwaniu na jej odpowiedź. Ona potrząsnęła głową gwałtownie i odparła.
- Jasne, że chcę.
Wtedy on zaczął jej wszystko tłumaczyć, wciąż świdrująć ją przy tym wzrokiem. Ona kiwała głową, starając się słuchać tego co do niej mówi, ale wciąż spoglądała na Aarona i Margo. Kiedy chłopak przestał mówić, ona uśmiechnęła się do niego.
- Dzięki...
- Oliver – uśmiechnął się zadziornie i wyciągnął rękę w jej stronę. Uścisnęła ją.
- Odette.
- Wiem- odparł, a ton jego głosu tak ją zaskoczył, że cofnęła rękę.
- Detty! Chodź już. I tak już wszystko wiem.
Z uczuciem ulgi opuściła nowego kolegę.
Kiedy znikły między regałami Margo dała jej kuksańca w bok.
- Fajnych masz tych kolegów. A jak się nazywał ten drugi? Ten przystojniaczek z którym rozmawiałaś?
Zaskoczona spojrzała na koleżankę, która wyrwała ją z zamyślenia. I ku swojemu zdumieniu zdała sobie sprawę, że miała rację. Był przystojny. Druga rzecz, która ją zdziwiła to to, że nie mogła już sobie przypomnieć jego imienia, a wciąż czuła to jego dziwne spojrzenie.
- Chyba Oskar- odparła, po czym zajęły się poszukiwaniem materiałów.
~
W tym samym czasie Aaron cały roześmiany podszedł do swojego kolegi.
- Nieźle ci poszło, Raphael. Dała się nabrać.
Chłopak kiwnął głową, a na jego twarzy zakwitł ledwo widzialny uśmiech. To co zrobili było bardzo dziecinne. Dobrze o tym wiedział, ale nie przejął się tym specjalnie. Przynajmniej sprawił, że go zapamiętała i zaskarbił sobie szacunek Aarona z którym jak widać łączyły ją zażyłe stosunki. Zresztą polubił go od razu. Byli nawet trochę do siebie podobni. Obydwoje woleli trzymać się na uboczu i to chyba wystarczyło by zaczęli się dogadywać.
- Idziesz czy śpisz? - zagadnął Aaron.
- A jak powiem, że śpię?
Blondyn wzruszył ramionami.
- To cię zostawię.
Obydwoje parsknęli śmiechem i opuścili bibliotekę.
~
- I wtedy on powiedział, że oczywiście, że jej powie- Odette wydała z siebie warknięcie i schowała głowę w dłoniach.
- Po pierwsze: Proszę cię nie warcz, jesteśmy w miejscu publicznym. Po drugie: Nie przejmuj się tak. Z tego co ty i Gallerys mi mówiłyście Aaron to specyficzny człowiek więc nie ma o co robić tyle hałasu. Pewnie jutro wszystko wróci do normy – odparła Pauline, gdy razem siedziały w kawiarni Aelin czekając aż pojawi się trzecia przyjaciółka.
Odette westchnęła. Wiedziała, że to co mówi Pauline jest rozsądne. Zresztą nie potrafiła też w żaden sposób wyjaśnić dlaczego tak się tym przejmuje. Jej przyjaciółka przyglądała się jej troskliwie, czego nie mogła znieść więc wstała od stolika i ruszyła w stronę łazienki. Niepotrzebnie jej to powiedziała. Teraz zacznie podejrzewać, że naprawdę jej na nim zależy. Znaczy oczywiście, że tak było. Zależało jej, ale jak na przyjacielu. Jednak te małe głosiki w jej głowie również podpowiadały jej to w co nie chciała wierzyć. Schyliła się nad umywalką i pochlapała chłodną wodą. Dlaczego ona nigdy nie potrafiła być spokojna, opanowana? Dlaczego zawsze musiały ponosić ją emocje? Może ona również miała niewykryte ADHD jak Charlie. Jeszcze raz odetchnęła głęboko i wróciła do stolika. Zastała tam już nie tylko Pauline, ale również Gallerys. Elka przyglądała się jej jakby zmieszana.
- Cześć, Gall. Co jest?
- Pauline mi powiedziała.
Twarz Odette skrzywiła się na te słowa.
- Przepraszam, Detty – powiedziała Pauline, a w jej głosie słychać było wyrzuty sumienia.
- W porządku – stwierdziła i rzuciła się na jeden z foteli – Przecież sama mówiłaś, że to nic takiego.
- Myliła się. To chyba przeze mnie – Gallerys spuściła głowę, a jej białe kosmyki włosy zasłoniły jej niemal całą twarz.
- Co takiego? - Odette poczuła się tak jakby ktoś uderzył ją w brzuch.
Pauline przyglądała się im w milczeniu popijając przy tym kawę.
- Spytałam się go czy na ciebie aby nie leci – wyrzuciła to z siebie, a jej blada zazwyczaj twarz pokryła się rumieńcem.
- Co zrobiłaś!?
- Ale to wyszło zupełnie naturalnie, uwierz mi. Naprawdę nie sądziłam, że zacznie coś podejrzewać.
- Co miałby zacząć podejrzewać!? - spytała w końcu wściekła Odette.
- Że...Że ci się podoba.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - parsknęła nerwowym śmiechem.
- Za dobrze cię znam żebyś mogła to przede mną ukryć. Przykro mi.
Odette milczała przez dłuższą chwilę, a przyjaciółki przyglądały się jej w oczekiwaniu na jej reakcję. Odchrząknęła po chwili, po czym spytała już całkiem spokojnie:
- Jak odpowiedział?
- Odette...- zaczęła błagająco Gallerys.
- Zadałam pytanie. Jak odpowiedział?
Elfka westchnęła ciężko.
- Powiedział tylko: nie.
~
Kiedy Odette wróciła do dormitorium panowała już bardzo późna noc. Gdy znalazła się w swojej sypialni zastała już swoją współlokatorkę pogrążoną w głębokim śnie. Bezwładnie rzuciła się na własne łóżko. Marzyła już tylko o tym by zasnąć i zapomnieć o wszystkim. Nagle wyczuła pod palcami coś śliskiego. Kiedy wzięła to do ręki ujrzała starą fotografię. Przedstawiała ją i jej mamę w dniu jej 3 urodzin. Dorosła kobieta ubrana była w błękitną sukienkę a w rękach trzymała tort z trzema świeczkami. Mała Detty stała koło niej kurczowo trzymając się jej lewej nogi. Poczuła jak nagle dreszcz przeszedł jej po plecach. Nigdy nie widziała tego zdjęcia na oczy. Czy więc mogło to być możliwe, że należało do niej? Jednakże gdy odwróciła fotografię na drugą stronę, jej wszelkie wątpliwości rozpierzchły się. To nie była jej własność. Na odwrocie zdjęcia znajdował się napis: Obserwuję cię.