5.
- Najważniejszą umiejętnością,
której powinien nauczyć się każdy młody czarodziej jest
zdolność współpracy z innymi. Z pewnością wśród
was znajdzie się wielu indywidualistów, którzy prędzej
pozwoliliby uciąć sobie rękę niż przyznać, że ich wiedza,
doświadczenie i moc są ograniczone. Najwybitniejsi czarodzieje w
historii byli tego świadomi, dlatego też dokonali wielkich czynów.
Mam na myśli na przykład legendarnych założycieli Hogwartu.-
Dyrektorka przerwała na moment z satysfakcją dostrzegając wyraz
skupienia na twarzach uczniów- Dobrze. Profesorze Longbottom
niech Pan rozpocznie. Na młodej twarzy pedagoga malowało się
zdenerwowanie, które starał się zamaskować lekkim
uśmiechem. Odette poczuła nagłą sympatię do tego człowieka.
- Gdy kogoś wyczytam niech stanie za
mną – odchrząknął i rozwinął pergamin.- Jenny Isbell.
Z tłumu wyłoniła się dziewczyna,
którą ostatnio spotkała w kawiarni Aelin. Była to osoba
średniego wzrostu o blond włosach sięgających jej do ramion.
Pewnym krokiem ruszyła w stronę nauczyciela.
- Martina Adams.
Jej współlokatorka aż
podskoczyła z podekscytowania, ale gdy stanęła obok Jenny jej
entuzjazm nieco opadł, a Odette mogła wręcz przysiąc, że na
twarzy blondynki przez moment pojawił się grymas niezadowolenia.
- Ted Lupin.
Kiedy Profesor Longbottom odczytał to
nazwisko, zaciekawiony uniósł wzrok, lecz momentalnie go
spuścił. Cóż może ta jego jaskrawozielona czupryna
wzbudziła u niego takie zainteresowanie? Kto wie? Następne nazwisko
jakie padło było jej własnym.
- Odette Blanchard.
Serce niemal nie podskoczyło jej do
gardła. Odetchnęła głęboko, a gdy to zrobiła, uchwyciła
nieodgadnione spojrzenie Aarona, po czym ruszyła na środek atrium i
stanęła obok reszty wyczytanych uczniów. Padło jeszcze parę
nazwisk, w tym Richarda i kiedy myślała, że nic jej już nie
zaskoczy, usłyszała ostatnie:
- Keith Rogers.
~
Przemierzając opustoszałe
korytarze Odette słyszała tylko odgłos kroków całej grupy.
Wszyscy milczeli, w skupieniu podążając za nauczycielem. Nawet
Richard, o dziwo, nie wyskoczył z żadnym ze swoich tekstów.
Profesor Longbottom również nie odezwał się ani razu odkąd
opuścili atrium. Po jakimś czasie zatrzymali się przed
dwuskrzydłowymi białymi rzeźbionymi drzwiami. Pedagog odwrócił
się w ich stronę i zaczął mówić.
- Cóż. To chyba pora
żebym powitał Was w waszej nowej szkole. Jak już wiecie nazywam
się Profesor Neville Longbottom i od kilku lat obejmuję tu
stanowisko nauczyciela Zielarstwa. Oprócz waszych normalnych
zajęć, będziecie w najbliższych tygodniach spotykać się ze mną
właśnie tutaj, w Sali Wiśniowej do której zaraz
przejdziemy. Nasze lekcje będą polegać w większości na zadaniach
praktycznych – mówiąc to przyklasnął w dłonie – To co?
Zaczynamy?
Gdy tylko to powiedział
wrota same się otworzyły ukazując długą salę, która
przypominała raczej ogród pełen kwitnącej wiśni. Na
ścianach były bowiem namalowane owe drzewa, ale wszystko wyglądało
tak realistycznie, że miało się wrażenie, że gałęzie naprawdę
poruszają się pod wpływem wiatru. Odette przyglądała się temu
oniemiała.
- Przybliżcie się do mnie
– usłyszała głos nauczyciela, którego już otoczyła
grupka uczniów.- Za chwilę za pomocą świstoklika
przeniesiemy się w inne miejsce. Wylądujemy w pewnym pomieszczeniu
i tam was zostawię. Będziecie tam czekać dopóki nie wywołam
waszych nazwisk. Zrozumiano?
- Tak, sorze!- wyrwał się
Richard, a parę osób zachichotało.
Odette rozbawiona wywróciła
oczami.
~
- Ile czasu będziemy tu tak
siedzieć?- wyjęczała Martina.
- Tak długo, dopóki
Profesor Longbottom się nami nie zainteresuje- westchnęła Jenny
posyłając dziewczynie raczej pobłażliwe spojrzenie, choć trudno
było to dostrzec przez panujący mrok.
Cała ich piętnastoosobowa
grupa od godziny siedziała w ciasnej, ciemnej szopie.
- Może poróbmy coś?
Wymyślmy jakąś grę na przykład? - odezwał się chłopak ubrany
w kraciastą koszulę i grube okulary.
- Daj spokój,
Stanley. W co ty chcesz grać? W Eksplodującego Durnia? Nawet kart
nie mamy...
- No tak...- westchnął
Stanley, a potem jakby go olśniło zadał kolejne pytanie.- A na
jakie profile chcecie się dostać?
Odette zaciekawiona uniosła
głowę.
- Pewnie zaraz ktoś powie,
że to oklepane, ale ja szykuję się na Wojownika – odezwała się
Jenny.
- Ja również –
stwierdził Keith.
- I ja – parsknął
śmiechem Richard.
- To szykuje się niezła
konkurencja, bo ja także. - zachichotała Odette, ale tak naprawdę
zaczęła coraz bardziej się denerwować.
Jakie szanse są, że
dostanie się do Wojowników skoro jest tylu chętnych?
- Uwaga. Zaskoczę Was. Ja
również – dodał Ted zaczepiając ją przy tym łokciem, co
jeszcze bardziej ją zasmuciło.
- A ja tam szykuję się na
Uzdrowiciela- stwierdził Stanley, a ona mogła wręcz przysiąc,
że mówiąc to wypiął dumnie pierś.
- Ej, Martina, co tak
milczysz? Gdzie się szykujesz? - spytał Keith.
'Świetnie, kolejną
podrywa. Oj kwiatku, kolejnej skrzywdzić ci nie pozwolę.' pomyślała
Odette.
- Chcę zostać Alchemikiem.
- Dobrze, a reszta?
Rozruszajcie się trochę ludzie...Detty! Nie śpij tylko mi pomóż
– Richard nagle się ożywił.
- Detty? - Jenny parsknęła
śmiechem.
Odette wzruszyła ramionami.
- Ksywek się nie wybiera...
- Ależ owszem, wybiera-
obruszyła się blondynka.- Mnie w poprzedniej szkole nazywali
Margarita, bo tak chciałam.
- Margarita? Czyżbyś
czytała „The master and Margarita“?- spytała zaciekawiona
Odette, ale nie usłyszała odpowiedzi, gdyż nagle usłyszeli głos
Profesora Longbottoma.
- Richard, Lucy, Toby, Harry
i Martina, możecie już wyjść.
Kiedy już to zrobili
Jenny-Margarita kontynuowała rozmowę.
- Tak, „The Master and
Margarita“ to moja ukochana mugolska książka. Lubicie czytać?
Keith wzruszył ramionami.
- Czasami.
- Ja też, jak na coś
ciekawego trafię- stwierdził Stanley.
Jenny spojrzała na Odette
czekając na odpowiedź.
- Ja nic innego nie robię.
Blondynka uśmiechnęła się
szerzej.
- To znalazłaś pokrewną
duszę, księżniczko. A i na serio możecie nazywać mnie Margaritą.
- Margo. Brzmi lepiej, nie
kojarzy mi się z pizzą i jest krótsze- stwierdził Keith, a
Odette kiwnęła głową.
- Od dzisiaj będziesz naszą
Margo.
Wtedy ponownie usłyszeli
głos Nauczyciela.
- Ted, Jenny, Stanley, Keith
i Odette.
Kiedy wstali Keith złapał
ją za ramię i powiedział ze śmiechem:
- Wygląda na to, że
jesteśmy na siebie skazani.
Odette kiwnęła głową
powstrzymując się od odwzajemnienia uśmiechu.
- Tak, na to wygląda.
~
Profesor Longbottom czekał
na nich tuż przed szopą, a kiedy wyszli zaprowadził ich na skraj
labiryntu. Widząc ich zaskoczone i nieco zdenerwowane spojrzenia
zaczął mówić.
- Tak, to jest wasze
zadanie. Przejść labirynt. Ale uwaga! Wam wszystkim musi się
powieść bym mógł wam je zaliczyć.Wewnątrz napotkacie
różne przeszkody, dlatego różdżki trzymajcie w
pogotowiu. Macie chwilę na omówienie tego i pierwsza osoba
wchodzi do labiryntu.
Prędko więc zbliżyli się
do siebie, a na twarzy każdego z nich malowało się strapienie.
- Jakim cudem mamy siebie
nawzajem odnaleźć w tym labiryncie? - zadał nurtujące wszystkich
pytanie, Ted.
- Wydaje mi się, że jest
tylko jeden sposób- wyrzuciła z siebie Odette.
- Jaki? Mów kobieto!-
wykrzyknął Keith.
- Nie wiem jednak czy to
zadziała. To zależy czy cokolwiek będziemy mogli dostrzec wewnątrz
– tłumaczyła dalej.
- Tym będziemy martwić się
później, mów, Detty – stwierdził Ted.
- Dobrze, TEDDY. Możemy
ustalić, że co 5 minut będziemy wystrzeliwać w niebo czerwone
iskry, a wtedy jak je dostrzeżemy będziemy się kierować w stronę
najbliższej osoby. Co o tym sądzicie?
- Całkiem niezły pomysł,
ale możemy się w tym pogubić. Stanley, jakiś pomysł?- spytała
Margo.
- A co z zaklęciem Czterech
Stron Świata? Nie działa to aby również na ludzi? -
wyskoczył nagle Keith.
Biedny Stanley aż złapał
się za głowę słysząc te słowa.
- Tylko na miejsca! Dobra
trzymamy się twojego plany, Odette. Ale jak znajdziemy przynajmniej
jedną osobę, używamy tego zaklęcia i kierujemy się w stronę
wyjścia. Tam, czekamy na resztę.
W tym momencie pojawił się
również Profesor Longbottom zabierając Margo jako pierwszą.
~
Kiedy Odette weszła do
labiryntu panował mrok i niewyobrażalny chłód, ale to cisza
była najgorsza. Wzbudzała w niej strach i poczucie
niebezpieczeństwa. Szła wciąż przed siebie spoglądając na
zegarek. Jeszcze cztery minuty. Jeszcze trzy... Aż w końcu stanęła
na rozwidleniu dróg. Mogła skręcić w lewo lub w prawo, albo
nadal iść prosto. Nagle usłyszała coś jakby trzask łamanej
gałęzi, a chwilę później poczuła jak coś oplata jej
nogi. To żywopłot zaczął ją owijać i przyciągać do siebie
jakby chciał ją pochłonąć. Zaczęła się szarpać próbując
przypomnieć sobie jakiekolwiek przydatne zaklęcie. Niespodziewanie
dostrzegła kogoś biegnącego w jej kierunku. Po chwili rozpoznała
w tej osobie Keitha.
- Relashio!- wykrzyczał
zaklęcie, a ona bezwładnie opadła na ziemię.
Momentalnie znalazł się
obok niej.
- Nic ci nie jest?
- Nie- syknęła, z
wściekłości uderzając pięściami o grunt.
Nie rozumiała jak mogła
tak spanikować, okazać taką słabość, niekompetencję...
- Hej, to normalne, że się
wystraszyłaś. Wszystko jest już w porządku. - usłyszała łagodny
głos kolegi.
Kiedy to powiedział, na
niebie rozbłysły czerwone iskry.
- Szybko! Iskry, Keith!-
krzyknęła.
- Perriculum!- uniósł
różdżkę do góry, a chwilę później
sklepienie nad nimi zrobiło się czerwone.
- Musimy skręcić w lewo.
Stamtąd pochodziły iskry- stwierdziła.
Ruszyli więc w dalszą
drogę w milczeniu. Kiedy już droga wydawała się w miarę
spokojna, Keith nagle wrzasnął i padł na ziemię skulony. Tuż za
nim pojawił się ogromny górski troll, który właśnie
walnął go swoją maczugą. Odette cofnęła się o kilka kroków.
- Ty chamie!- mruknęła.-
Tak traktujesz nieznajomych? To ja ci pokażę jak ja ich traktuję!
Duro!
I tak właśnie Odette
Blanchard zmieniła górskiego trolla w kamienny posąg. Przez
chwilę sama nie mogła uwierzyć w to co zrobiła. Oszołomiona
podeszła do niego bliżej. Chwilę później usłyszała
krótkie gwizdnięcie. Keith podniósł się z ziemi i
patrzył na nią zaskoczony.
- No, panno Blanchard nie
spodziewałbym się tego po tobie. TO było coś.
Dziewczyna uśmiechnęła
się lekko patrząc raz na kolegę raz na posąg. Nagle usłyszeli
czyjeś kroki, a chwilę później ujrzeli Stanleya, który
wyglądał na najbardziej wykończonego z całej ich trójki.
Jedno ze szkieł w swoich okularach miał zbite, a twarz miał całą
umorusaną.
- Tu jesteście! Wracajmy
już, co? Ja nie wytrzymuję długo w takich warunkach.
Obydwoje parsknęli i
ruszyli za przyjacielem. Przy wyjściu czekali już na nich Ted i
Margo. Obydwoje niemalże w nienaruszonym stanie tak więc jak
ujrzeli Stanleya, również wybuchli śmiechem. Razem ramię
w ramię wyszli z labiryntu.
~
Wieczorem w dormitorium w
tak zwanym Pokoju Wspólnym miała odbyć się impreza inicjacyjna dla wszystkich pierwszorocznych. Kiedy już
Odette umyła się i doprowadziła do porządku razem z Martiną
wyszły z pokoju. Pierwszą osobą na którą wpadły była
Margo ubrana w czarną sukienkę z włosami spiętymi w wysokiego
koka. Widząc ją uśmiechnęła się szeroko, ale zauważyła, że
gdy koło niej pojawiła się jej współlokatorka uśmiech
znikł, ale ponownie się pojawił, gdy Martina znikła bez słowa.
- Hej, Margo.
- Hej, Detty. Keith ciebie
szukał.
- Naprawdę?- zdziwiła się
szczerze.- A czego chce ten idiota? Dziękować za ratunek?
Blondynka parsknęła
śmiechem.
- Może, ale wydawało mi
się, że to ważne. Dobra ja idę. Libby i Meg na mnie czekają.
- Twoje przyjaciółki?
- Raczej niekoniecznie.
Zwykłe kumpele. Jak chcesz to możesz dołączyć do nas później
jak uporasz się z tym idiotą.
Odette uśmiechnęła się
promiennie.
- Jasne, chętnie.
Zostawiła więc Margo i
ruszyła dalej. Nie miała zamiaru znaleźć Keitha, zresztą nawet
nie miała na to ochoty. Niestety musiała przyznać, że go lubiła,
ale wybaczyć mu nie mogła. Jak mogła, skoro nigdy nie okazał
skruchy po tym jak skrzywdził Gallerys. Dobrze, elfka była silna.
Nawet szybko jej przeszło, ale to co jej wtedy powiedział budziło
w niej obrzydzenie.
- Odette?
Ach, czyli nie udało się
jej przed nim schować.
- Cześć.
- Słuchaj, nie zajmę ci
wiele czasu. Wiem, że chcesz się bawić i w ogóle. Ale chcę
ci powiedzieć, że jest mi przykro z powodu Gallerys. Miałem i mam
wyrzuty sumienia, ale musiałem to jakoś przerwać, rozumiesz?
- Keith, ja nie chcę żebyś
mi się spowiadał. Nie oceniam, ale nie zapominam, ok?
- O jeny, ty naprawdę mnie
nienawidzisz.
Parsknęła śmiechem.
- Nie, idioto. Lubię cię
nawet- dźgnęła go łokciem w brzuch, a on odetchnął z ulgą.
Kiedy go zostawiła
zastanowiła się co ma teraz ze sobą zrobić. Widziała tu sporo
swoich nowych i starych znajomych, gdy nagle dostrzegła samotnie
siedzącego blondyna. Uśmiechnęła się do siebie. Tego można było
się spodziewać po Aaronie.
- Znowu sam?
- Jakie sam, przecież ty tu
jesteś.
Wywróciła oczami i
usiadła na ławce obok niego.
- W czyjej grupie jesteś?
- U profesora Stevensa.
Podobno jest wymagający, ale jak na razie jest w porządku.
- Czemu nie tańczysz z
innymi?
- Mogę ci zadać to samo
pytanie?
- Tak, próbuję
uspołecznić swojego przyjaciela.
- Nie wierzę, w końcu
potwierdziłaś to, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Cóż jesteś
najbardziej denerwującym i upierdliwym przyjacielem jakiego miałam,
ale z całą pewnością nim jesteś.
Nagle chłopak posmutniał i
po chwili wahania wyciągnął dłoń i pogłaskał ją po policzku.
- Pamiętasz co ci
powiedziałem w czerwcu na naszym Balu Absolwentów?
Odette zaskoczona uniosła
wzrok i natknęła się na spojrzenie jego intensywnie zielonych
tęczówek.
- Tak, oczywiście, że
pamiętam.
- Naprawdę będę za tobą
tęsknił.
- Obawiam się, że nie
będziesz miał okazji. W każdym razie nie dam ci spokoju.
Chłopak parsknął
śmiechem.
- Jesteś masochistką,
wiesz?
- Wiem.
~
Raphael nie przepadał za
takimi imprezami. Nie czuł potrzeby uspołeczniania się, a już na
pewno nie wtedy gdy nie znał nikogo z otaczających go ludzi.
Przecież nie podejdzie i nie będzie błagał o ich towarzystwo.
Wydawało mu się to uwłaczające. Przez moment jedynie rozmawiał z
Libby i Meg. Dziewczynami, które były razem z nim w grupie
podczas popołudniowych zajęć. Były całkiem w porządku, ale
one również miały innych znajomych. A on, tak jak już
wspominał nie należał do imprezowiczów. Rozsiadł się więc
wygodnie na jednym z foteli wsłuchując się w muzykę i
przyglądając się otaczającym go ludziom. Nagle poczuł, że ktoś
woła go telepatycznie. Tak, to była jedna z tych umiejętności,
których jako Biały Kruk dopiero uczył się przystosowywać.
To Amadeusz, czeka na niego w wejściu do Pokoju Wspólnego.
Kiedy znalazł się obok niego usłyszał jego chrapliwy głos:
- W tym pomieszczeniu
znajduje się jeszcze jeden Biały Kruk, umiesz go wyczuć?
Raphael zamknął oczy i
skupił całą swoją energię na odnalezieniu nowego pisklęcia. Nie
okazało się to takie trudne. Drugi Biały Kruk wciąż nie umiał
kontrolować ani ukrywać swoich mocy. A raczej nie umiała. To była
ona, nie on. Chwilę później ją dostrzegł. Była piękna,
tak, że przez moment zaparło mu dech w piersi. Była wysoka, smukła
i choć miała krótkie włosy wyglądała bardzo dziewczęco.
Zresztą nie chodziło o sam jej wygląd. Chodziło o jej energię,
radość, która z niej tryskała. Przyglądał się jej jednak
czujnie. Nie sądził, że Biały Kruk mógłby być tak
niewinny. Nie mógł dać się zwieść. Do końca wieczoru
przyglądał się jej, analizując każdy jej ruch.
Hej, Wizardy ^^!
Po pierwsze chcę Was przeprosić, że tak dawno się nie pojawiłam. Brak weny i czasu niestety ;-;. Ale myślę, że się zreflektowałam. 6 stron w Wordzie, chyba w życiu czegoś tak długiego nie napisałam. Mam nadzieję, że się Wam spodobał. Jak zwykle czekam na Wasze komentarze. Te pozytywne i negatywne.
Ściskam Was,
Honeyed Girl.
PS. Jutro aktualizuję zakładkę "Bohaterowie" <3
Ziomuś, gubisz przecinki.
OdpowiedzUsuńA tak zupełnie poważnie: o ile poprzednie rozdziały były fajne, ale po prostu fajne, to teraz się jaram. Jest naprawdę świetnie i mnie wciągnęłaś. Najbardziej chyba płonę, bo Teddy. Ja chcę więcej Teddy'ego! MNÓSTWO Teddy'ego! TEDDY TEDDY TEDDY TEDDY. Jak o tym tak myślę, to ja najchętniej przeczytałabym fanfiction całe poświęcone jego postaci... Dobra, staph faza.
Ykhm, poza tym, Keitha lubię jeszcze bardziej. Jeśli chodzi o Margo... Nie lubię jej. To nie jest "nic osobistego", że to tak nazwę, tylko jej imię ;-; Przez siedem lat chodziłam do klasy z jej imienniczką i trudno rzecz, żeśmy pałały do siebie sympatią.
Czekam na więcej kanonicznych smaczków. I następne rozdziały. I na wyjaśnienie o co chodzi z Białymi Krukami.
W ogóle propsy na dzielni.
Luv, Misa.
Jej, to było coś <3
OdpowiedzUsuńPo pierwsze Teddy <3 <3 <3 <3 *.* i wgl! Czekam na więcej i jeszcze troszkę!
Coraz bardziej przekonuję się do Aarona i Keitha ( znaczy, nigdy nie miałam do nich jakiś uprzedzeń, ale po prostu coraz bardziej ich lubię :D)
A i dziewczyny wydają się w porządku
Najbardziej z tego wszystkiego interesuje mnie, o co chodzi z tym Białym Krukiem? Zawiało tajemnicą i bardzo chciałabym ją rozwiązać, ale znając życie będę musiała jeszcze poczekać ; .;
Rozdział ogólnie cudowny, podobał mi się pomysł z labiryntem, oby więcej takich :)
Dodawaj szybko następny bo chcę wiedzieć co będzie <3
Pozdrawiam
~Ryann Black
Czytam mnóstwo blogów. Jedne są bardziej, inne mniej ciekawe. Niektóre czytam tylko po łepkach, bo nie są szczególnie interesujące, ale Twój się do nich nie zalicza :D Pochłaniam Twoje słowa jak gąbka wodę.
OdpowiedzUsuńCiągle trzymasz czytelnika w napięciu :D Rzadka umiejętność <3 Jestem bardzo podobna do Raphaela XD A w ogóle... Neville! W rozdziale pojawił się mój Neville *_* Palpitacje serca XD
Ciekawy pomysł z tym labiryntem. Gdy po raz pierwszy ujrzałam słowo "labirynt", pomyślałam, że to będzie zgapienie Czary Ognia, ale akcja była zupełnie inna :D
Margarita mi też skojarzyła się z pizzą :D
Dobra, lecę, bo mam jeszcze kilka zaległych blogów do przeczytania XD
Pozdrawiam i życzę weny <3
CHCĘ WIĘCEJ <3
Dodałam Twój blog do Magicznej Przystani :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Cześć, Kocie :*
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział! Będę Cię o niego męczyć, męczyć. Bardzo męczyć! Wiesz, że ten mi się naprawdę podobał ( zaspamiłam Ci skrzynkę <3) A teraz będę spamić TU ! Czekam na kolejny. żeby móc spamić ^^
Gratulację, nominuję cię do Liebster Blog Award, po więcej informacji zapraszam do siebie ____http://mermaid-love-men.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń