sobota, 14 czerwca 2014

5. Labirynt

5.
- Najważniejszą umiejętnością, której powinien nauczyć się każdy młody czarodziej jest zdolność współpracy z innymi. Z pewnością wśród was znajdzie się wielu indywidualistów, którzy prędzej pozwoliliby uciąć sobie rękę niż przyznać, że ich wiedza, doświadczenie i moc są ograniczone. Najwybitniejsi czarodzieje w historii byli tego świadomi, dlatego też dokonali wielkich czynów. Mam na myśli na przykład legendarnych założycieli Hogwartu.- Dyrektorka przerwała na moment z satysfakcją dostrzegając wyraz skupienia na twarzach uczniów- Dobrze. Profesorze Longbottom niech Pan rozpocznie. Na młodej twarzy pedagoga malowało się zdenerwowanie, które starał się zamaskować lekkim uśmiechem. Odette poczuła nagłą sympatię do tego człowieka.
- Gdy kogoś wyczytam niech stanie za mną – odchrząknął i rozwinął pergamin.- Jenny Isbell.
Z tłumu wyłoniła się dziewczyna, którą ostatnio spotkała w kawiarni Aelin. Była to osoba średniego wzrostu o blond włosach sięgających jej do ramion. Pewnym krokiem ruszyła w stronę nauczyciela.
- Martina Adams.
Jej współlokatorka aż podskoczyła z podekscytowania, ale gdy stanęła obok Jenny jej entuzjazm nieco opadł, a Odette mogła wręcz przysiąc, że na twarzy blondynki przez moment pojawił się grymas niezadowolenia.
- Ted Lupin.
Kiedy Profesor Longbottom odczytał to nazwisko, zaciekawiony uniósł wzrok, lecz momentalnie go spuścił. Cóż może ta jego jaskrawozielona czupryna wzbudziła u niego takie zainteresowanie? Kto wie? Następne nazwisko jakie padło było jej własnym.
- Odette Blanchard.
Serce niemal nie podskoczyło jej do gardła. Odetchnęła głęboko, a gdy to zrobiła, uchwyciła nieodgadnione spojrzenie Aarona, po czym ruszyła na środek atrium i stanęła obok reszty wyczytanych uczniów. Padło jeszcze parę nazwisk, w tym Richarda i kiedy myślała, że nic jej już nie zaskoczy, usłyszała ostatnie:
- Keith Rogers.
~
Przemierzając opustoszałe korytarze Odette słyszała tylko odgłos kroków całej grupy. Wszyscy milczeli, w skupieniu podążając za nauczycielem. Nawet Richard, o dziwo, nie wyskoczył z żadnym ze swoich tekstów. Profesor Longbottom również nie odezwał się ani razu odkąd opuścili atrium. Po jakimś czasie zatrzymali się przed dwuskrzydłowymi białymi rzeźbionymi drzwiami. Pedagog odwrócił się w ich stronę i zaczął mówić.
- Cóż. To chyba pora żebym powitał Was w waszej nowej szkole. Jak już wiecie nazywam się Profesor Neville Longbottom i od kilku lat obejmuję tu stanowisko nauczyciela Zielarstwa. Oprócz waszych normalnych zajęć, będziecie w najbliższych tygodniach spotykać się ze mną właśnie tutaj, w Sali Wiśniowej do której zaraz przejdziemy. Nasze lekcje będą polegać w większości na zadaniach praktycznych – mówiąc to przyklasnął w dłonie – To co? Zaczynamy?
Gdy tylko to powiedział wrota same się otworzyły ukazując długą salę, która przypominała raczej ogród pełen kwitnącej wiśni. Na ścianach były bowiem namalowane owe drzewa, ale wszystko wyglądało tak realistycznie, że miało się wrażenie, że gałęzie naprawdę poruszają się pod wpływem wiatru. Odette przyglądała się temu oniemiała.
- Przybliżcie się do mnie – usłyszała głos nauczyciela, którego już otoczyła grupka uczniów.- Za chwilę za pomocą świstoklika przeniesiemy się w inne miejsce. Wylądujemy w pewnym pomieszczeniu i tam was zostawię. Będziecie tam czekać dopóki nie wywołam waszych nazwisk. Zrozumiano?
- Tak, sorze!- wyrwał się Richard, a parę osób zachichotało.
Odette rozbawiona wywróciła oczami.
~
- Ile czasu będziemy tu tak siedzieć?- wyjęczała Martina.
- Tak długo, dopóki Profesor Longbottom się nami nie zainteresuje- westchnęła Jenny posyłając dziewczynie raczej pobłażliwe spojrzenie, choć trudno było to dostrzec przez panujący mrok.
Cała ich piętnastoosobowa grupa od godziny siedziała w ciasnej, ciemnej szopie.
- Może poróbmy coś? Wymyślmy jakąś grę na przykład? - odezwał się chłopak ubrany w kraciastą koszulę i grube okulary.
- Daj spokój, Stanley. W co ty chcesz grać? W Eksplodującego Durnia? Nawet kart nie mamy...
- No tak...- westchnął Stanley, a potem jakby go olśniło zadał kolejne pytanie.- A na jakie profile chcecie się dostać?
Odette zaciekawiona uniosła głowę.
- Pewnie zaraz ktoś powie, że to oklepane, ale ja szykuję się na Wojownika – odezwała się Jenny.
- Ja również – stwierdził Keith.
- I ja – parsknął śmiechem Richard.
- To szykuje się niezła konkurencja, bo ja także. - zachichotała Odette, ale tak naprawdę zaczęła coraz bardziej się denerwować.
Jakie szanse są, że dostanie się do Wojowników skoro jest tylu chętnych?
- Uwaga. Zaskoczę Was. Ja również – dodał Ted zaczepiając ją przy tym łokciem, co jeszcze bardziej ją zasmuciło.
- A ja tam szykuję się na Uzdrowiciela- stwierdził Stanley, a ona mogła wręcz przysiąc, że mówiąc to wypiął dumnie pierś.
- Ej, Martina, co tak milczysz? Gdzie się szykujesz? - spytał Keith.
'Świetnie, kolejną podrywa. Oj kwiatku, kolejnej skrzywdzić ci nie pozwolę.' pomyślała Odette.
- Chcę zostać Alchemikiem.
- Dobrze, a reszta? Rozruszajcie się trochę ludzie...Detty! Nie śpij tylko mi pomóż – Richard nagle się ożywił.
- Detty? - Jenny parsknęła śmiechem.
Odette wzruszyła ramionami.
- Ksywek się nie wybiera...
- Ależ owszem, wybiera- obruszyła się blondynka.- Mnie w poprzedniej szkole nazywali Margarita, bo tak chciałam.
- Margarita? Czyżbyś czytała „The master and Margarita“?- spytała zaciekawiona Odette, ale nie usłyszała odpowiedzi, gdyż nagle usłyszeli głos Profesora Longbottoma.
- Richard, Lucy, Toby, Harry i Martina, możecie już wyjść.
Kiedy już to zrobili Jenny-Margarita kontynuowała rozmowę.
- Tak, „The Master and Margarita“ to moja ukochana mugolska książka. Lubicie czytać?
Keith wzruszył ramionami.
- Czasami.
- Ja też, jak na coś ciekawego trafię- stwierdził Stanley.
Jenny spojrzała na Odette czekając na odpowiedź.
- Ja nic innego nie robię.
Blondynka uśmiechnęła się szerzej.
- To znalazłaś pokrewną duszę, księżniczko. A i na serio możecie nazywać mnie Margaritą.
- Margo. Brzmi lepiej, nie kojarzy mi się z pizzą i jest krótsze- stwierdził Keith, a Odette kiwnęła głową.
- Od dzisiaj będziesz naszą Margo.
Wtedy ponownie usłyszeli głos Nauczyciela.
- Ted, Jenny, Stanley, Keith i Odette.
Kiedy wstali Keith złapał ją za ramię i powiedział ze śmiechem:
- Wygląda na to, że jesteśmy na siebie skazani.
Odette kiwnęła głową powstrzymując się od odwzajemnienia uśmiechu.
- Tak, na to wygląda.
~
Profesor Longbottom czekał na nich tuż przed szopą, a kiedy wyszli zaprowadził ich na skraj labiryntu. Widząc ich zaskoczone i nieco zdenerwowane spojrzenia zaczął mówić.
- Tak, to jest wasze zadanie. Przejść labirynt. Ale uwaga! Wam wszystkim musi się powieść bym mógł wam je zaliczyć.Wewnątrz napotkacie różne przeszkody, dlatego różdżki trzymajcie w pogotowiu. Macie chwilę na omówienie tego i pierwsza osoba wchodzi do labiryntu.
Prędko więc zbliżyli się do siebie, a na twarzy każdego z nich malowało się strapienie.
- Jakim cudem mamy siebie nawzajem odnaleźć w tym labiryncie? - zadał nurtujące wszystkich pytanie, Ted.
- Wydaje mi się, że jest tylko jeden sposób- wyrzuciła z siebie Odette.
- Jaki? Mów kobieto!- wykrzyknął Keith.
- Nie wiem jednak czy to zadziała. To zależy czy cokolwiek będziemy mogli dostrzec wewnątrz – tłumaczyła dalej.
- Tym będziemy martwić się później, mów, Detty – stwierdził Ted.
- Dobrze, TEDDY. Możemy ustalić, że co 5 minut będziemy wystrzeliwać w niebo czerwone iskry, a wtedy jak je dostrzeżemy będziemy się kierować w stronę najbliższej osoby. Co o tym sądzicie?
- Całkiem niezły pomysł, ale możemy się w tym pogubić. Stanley, jakiś pomysł?- spytała Margo.
- A co z zaklęciem Czterech Stron Świata? Nie działa to aby również na ludzi? - wyskoczył nagle Keith.
Biedny Stanley aż złapał się za głowę słysząc te słowa.
- Tylko na miejsca! Dobra trzymamy się twojego plany, Odette. Ale jak znajdziemy przynajmniej jedną osobę, używamy tego zaklęcia i kierujemy się w stronę wyjścia. Tam, czekamy na resztę.
W tym momencie pojawił się również Profesor Longbottom zabierając Margo jako pierwszą.
~
Kiedy Odette weszła do labiryntu panował mrok i niewyobrażalny chłód, ale to cisza była najgorsza. Wzbudzała w niej strach i poczucie niebezpieczeństwa. Szła wciąż przed siebie spoglądając na zegarek. Jeszcze cztery minuty. Jeszcze trzy... Aż w końcu stanęła na rozwidleniu dróg. Mogła skręcić w lewo lub w prawo, albo nadal iść prosto. Nagle usłyszała coś jakby trzask łamanej gałęzi, a chwilę później poczuła jak coś oplata jej nogi. To żywopłot zaczął ją owijać i przyciągać do siebie jakby chciał ją pochłonąć. Zaczęła się szarpać próbując przypomnieć sobie jakiekolwiek przydatne zaklęcie. Niespodziewanie dostrzegła kogoś biegnącego w jej kierunku. Po chwili rozpoznała w tej osobie Keitha.
- Relashio!- wykrzyczał zaklęcie, a ona bezwładnie opadła na ziemię.
Momentalnie znalazł się obok niej.
- Nic ci nie jest?
- Nie- syknęła, z wściekłości uderzając pięściami o grunt.
Nie rozumiała jak mogła tak spanikować, okazać taką słabość, niekompetencję...
- Hej, to normalne, że się wystraszyłaś. Wszystko jest już w porządku. - usłyszała łagodny głos kolegi.
Kiedy to powiedział, na niebie rozbłysły czerwone iskry.
- Szybko! Iskry, Keith!- krzyknęła.
- Perriculum!- uniósł różdżkę do góry, a chwilę później sklepienie nad nimi zrobiło się czerwone.
- Musimy skręcić w lewo. Stamtąd pochodziły iskry- stwierdziła.
Ruszyli więc w dalszą drogę w milczeniu. Kiedy już droga wydawała się w miarę spokojna, Keith nagle wrzasnął i padł na ziemię skulony. Tuż za nim pojawił się ogromny górski troll, który właśnie walnął go swoją maczugą. Odette cofnęła się o kilka kroków.
- Ty chamie!- mruknęła.- Tak traktujesz nieznajomych? To ja ci pokażę jak ja ich traktuję! Duro!
I tak właśnie Odette Blanchard zmieniła górskiego trolla w kamienny posąg. Przez chwilę sama nie mogła uwierzyć w to co zrobiła. Oszołomiona podeszła do niego bliżej. Chwilę później usłyszała krótkie gwizdnięcie. Keith podniósł się z ziemi i patrzył na nią zaskoczony.
- No, panno Blanchard nie spodziewałbym się tego po tobie. TO było coś.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko patrząc raz na kolegę raz na posąg. Nagle usłyszeli czyjeś kroki, a chwilę później ujrzeli Stanleya, który wyglądał na najbardziej wykończonego z całej ich trójki. Jedno ze szkieł w swoich okularach miał zbite, a twarz miał całą umorusaną.
- Tu jesteście! Wracajmy już, co? Ja nie wytrzymuję długo w takich warunkach.
Obydwoje parsknęli i ruszyli za przyjacielem. Przy wyjściu czekali już na nich Ted i Margo. Obydwoje niemalże w nienaruszonym stanie tak więc jak ujrzeli Stanleya, również wybuchli śmiechem. Razem ramię w ramię wyszli z labiryntu.
~
Wieczorem w dormitorium w tak zwanym Pokoju Wspólnym miała odbyć się impreza inicjacyjna dla wszystkich pierwszorocznych. Kiedy już Odette umyła się i doprowadziła do porządku razem z Martiną wyszły z pokoju. Pierwszą osobą na którą wpadły była Margo ubrana w czarną sukienkę z włosami spiętymi w wysokiego koka. Widząc ją uśmiechnęła się szeroko, ale zauważyła, że gdy koło niej pojawiła się jej współlokatorka uśmiech znikł, ale ponownie się pojawił, gdy Martina znikła bez słowa.
- Hej, Margo.
- Hej, Detty. Keith ciebie szukał.
- Naprawdę?- zdziwiła się szczerze.- A czego chce ten idiota? Dziękować za ratunek?
Blondynka parsknęła śmiechem.
- Może, ale wydawało mi się, że to ważne. Dobra ja idę. Libby i Meg na mnie czekają.
- Twoje przyjaciółki?
- Raczej niekoniecznie. Zwykłe kumpele. Jak chcesz to możesz dołączyć do nas później jak uporasz się z tym idiotą.
Odette uśmiechnęła się promiennie.
- Jasne, chętnie.
Zostawiła więc Margo i ruszyła dalej. Nie miała zamiaru znaleźć Keitha, zresztą nawet nie miała na to ochoty. Niestety musiała przyznać, że go lubiła, ale wybaczyć mu nie mogła. Jak mogła, skoro nigdy nie okazał skruchy po tym jak skrzywdził Gallerys. Dobrze, elfka była silna. Nawet szybko jej przeszło, ale to co jej wtedy powiedział budziło w niej obrzydzenie.
- Odette?
Ach, czyli nie udało się jej przed nim schować.
- Cześć.
- Słuchaj, nie zajmę ci wiele czasu. Wiem, że chcesz się bawić i w ogóle. Ale chcę ci powiedzieć, że jest mi przykro z powodu Gallerys. Miałem i mam wyrzuty sumienia, ale musiałem to jakoś przerwać, rozumiesz?
- Keith, ja nie chcę żebyś mi się spowiadał. Nie oceniam, ale nie zapominam, ok?
- O jeny, ty naprawdę mnie nienawidzisz.
Parsknęła śmiechem.
- Nie, idioto. Lubię cię nawet- dźgnęła go łokciem w brzuch, a on odetchnął z ulgą.
Kiedy go zostawiła zastanowiła się co ma teraz ze sobą zrobić. Widziała tu sporo swoich nowych i starych znajomych, gdy nagle dostrzegła samotnie siedzącego blondyna. Uśmiechnęła się do siebie. Tego można było się spodziewać po Aaronie.
- Znowu sam?
- Jakie sam, przecież ty tu jesteś.
Wywróciła oczami i usiadła na ławce obok niego.
- W czyjej grupie jesteś?
- U profesora Stevensa. Podobno jest wymagający, ale jak na razie jest w porządku.
- Czemu nie tańczysz z innymi?
- Mogę ci zadać to samo pytanie?
- Tak, próbuję uspołecznić swojego przyjaciela.
- Nie wierzę, w końcu potwierdziłaś to, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Cóż jesteś najbardziej denerwującym i upierdliwym przyjacielem jakiego miałam, ale z całą pewnością nim jesteś.
Nagle chłopak posmutniał i po chwili wahania wyciągnął dłoń i pogłaskał ją po policzku.
- Pamiętasz co ci powiedziałem w czerwcu na naszym Balu Absolwentów?
Odette zaskoczona uniosła wzrok i natknęła się na spojrzenie jego intensywnie zielonych tęczówek.
- Tak, oczywiście, że pamiętam.
- Naprawdę będę za tobą tęsknił.
- Obawiam się, że nie będziesz miał okazji. W każdym razie nie dam ci spokoju.
Chłopak parsknął śmiechem.
- Jesteś masochistką, wiesz?
- Wiem.
~
Raphael nie przepadał za takimi imprezami. Nie czuł potrzeby uspołeczniania się, a już na pewno nie wtedy gdy nie znał nikogo z otaczających go ludzi. Przecież nie podejdzie i nie będzie błagał o ich towarzystwo. Wydawało mu się to uwłaczające. Przez moment jedynie rozmawiał z Libby i Meg. Dziewczynami, które były razem z nim w grupie podczas popołudniowych zajęć. Były całkiem w porządku, ale one również miały innych znajomych. A on, tak jak już wspominał nie należał do imprezowiczów. Rozsiadł się więc wygodnie na jednym z foteli wsłuchując się w muzykę i przyglądając się otaczającym go ludziom. Nagle poczuł, że ktoś woła go telepatycznie. Tak, to była jedna z tych umiejętności, których jako Biały Kruk dopiero uczył się przystosowywać. To Amadeusz, czeka na niego w wejściu do Pokoju Wspólnego. Kiedy znalazł się obok niego usłyszał jego chrapliwy głos:
- W tym pomieszczeniu znajduje się jeszcze jeden Biały Kruk, umiesz go wyczuć?
Raphael zamknął oczy i skupił całą swoją energię na odnalezieniu nowego pisklęcia. Nie okazało się to takie trudne. Drugi Biały Kruk wciąż nie umiał kontrolować ani ukrywać swoich mocy. A raczej nie umiała. To była ona, nie on. Chwilę później ją dostrzegł. Była piękna, tak, że przez moment zaparło mu dech w piersi. Była wysoka, smukła i choć miała krótkie włosy wyglądała bardzo dziewczęco. Zresztą nie chodziło o sam jej wygląd. Chodziło o jej energię, radość, która z niej tryskała. Przyglądał się jej jednak czujnie. Nie sądził, że Biały Kruk mógłby być tak niewinny. Nie mógł dać się zwieść. Do końca wieczoru przyglądał się jej, analizując każdy jej ruch.
________________________________________________________________
Hej, Wizardy ^^!
Po pierwsze chcę Was przeprosić, że tak dawno się nie pojawiłam. Brak weny i czasu niestety ;-;. Ale myślę, że się zreflektowałam. 6 stron w Wordzie, chyba w życiu czegoś tak długiego nie napisałam. Mam nadzieję, że się Wam spodobał. Jak zwykle czekam na Wasze komentarze. Te pozytywne i negatywne. 
Ściskam Was, 
Honeyed Girl. 


PS. Jutro aktualizuję zakładkę "Bohaterowie" <3

6 komentarzy:

  1. Ziomuś, gubisz przecinki.
    A tak zupełnie poważnie: o ile poprzednie rozdziały były fajne, ale po prostu fajne, to teraz się jaram. Jest naprawdę świetnie i mnie wciągnęłaś. Najbardziej chyba płonę, bo Teddy. Ja chcę więcej Teddy'ego! MNÓSTWO Teddy'ego! TEDDY TEDDY TEDDY TEDDY. Jak o tym tak myślę, to ja najchętniej przeczytałabym fanfiction całe poświęcone jego postaci... Dobra, staph faza.
    Ykhm, poza tym, Keitha lubię jeszcze bardziej. Jeśli chodzi o Margo... Nie lubię jej. To nie jest "nic osobistego", że to tak nazwę, tylko jej imię ;-; Przez siedem lat chodziłam do klasy z jej imienniczką i trudno rzecz, żeśmy pałały do siebie sympatią.
    Czekam na więcej kanonicznych smaczków. I następne rozdziały. I na wyjaśnienie o co chodzi z Białymi Krukami.
    W ogóle propsy na dzielni.
    Luv, Misa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej, to było coś <3
    Po pierwsze Teddy <3 <3 <3 <3 *.* i wgl! Czekam na więcej i jeszcze troszkę!
    Coraz bardziej przekonuję się do Aarona i Keitha ( znaczy, nigdy nie miałam do nich jakiś uprzedzeń, ale po prostu coraz bardziej ich lubię :D)
    A i dziewczyny wydają się w porządku
    Najbardziej z tego wszystkiego interesuje mnie, o co chodzi z tym Białym Krukiem? Zawiało tajemnicą i bardzo chciałabym ją rozwiązać, ale znając życie będę musiała jeszcze poczekać ; .;
    Rozdział ogólnie cudowny, podobał mi się pomysł z labiryntem, oby więcej takich :)
    Dodawaj szybko następny bo chcę wiedzieć co będzie <3
    Pozdrawiam
    ~Ryann Black

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam mnóstwo blogów. Jedne są bardziej, inne mniej ciekawe. Niektóre czytam tylko po łepkach, bo nie są szczególnie interesujące, ale Twój się do nich nie zalicza :D Pochłaniam Twoje słowa jak gąbka wodę.
    Ciągle trzymasz czytelnika w napięciu :D Rzadka umiejętność <3 Jestem bardzo podobna do Raphaela XD A w ogóle... Neville! W rozdziale pojawił się mój Neville *_* Palpitacje serca XD
    Ciekawy pomysł z tym labiryntem. Gdy po raz pierwszy ujrzałam słowo "labirynt", pomyślałam, że to będzie zgapienie Czary Ognia, ale akcja była zupełnie inna :D
    Margarita mi też skojarzyła się z pizzą :D
    Dobra, lecę, bo mam jeszcze kilka zaległych blogów do przeczytania XD
    Pozdrawiam i życzę weny <3
    CHCĘ WIĘCEJ <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Dodałam Twój blog do Magicznej Przystani :)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć, Kocie :*
    Czekam na kolejny rozdział! Będę Cię o niego męczyć, męczyć. Bardzo męczyć! Wiesz, że ten mi się naprawdę podobał ( zaspamiłam Ci skrzynkę <3) A teraz będę spamić TU ! Czekam na kolejny. żeby móc spamić ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratulację, nominuję cię do Liebster Blog Award, po więcej informacji zapraszam do siebie ____http://mermaid-love-men.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń